wtorek, 29 września 2015

7. Gdzie jawa, gdzie sen

Następnego dnia komórka rozdzwoniła się wieczorem przeraźliwym dźwiękiem. Weronika, która była już w domu, pospieszyła, by odebrać, choć nie spodziewała się niczyjego telefonu o tej porze.
– Halo? – odebrała wreszcie, zobaczywszy na wyświetlaczu imię jej brata, Daniela.
– Weronika? – spytał znajomy głos po drugiej stronie urządzenia.
– Tak?
– Umówiłem się na kolację z matką. Jesteś również zaproszona. Wpadniesz?
Przygryzła wargę, rozważając propozycję. Z jednej strony nie chciało jej się zbytnio iść, nie lubiła mieć do czynienia ze swoją rodzicielką, z drugiej jednak zostawianie Daniela na jej pastwę nie było kompletnie w stylu Weroniki.
– Kiedy?
– Jutro, o osiemnastej, w restauracji „Różana”, wiesz, tej na Solnej. Byliśmy tam kiedyś, pamiętasz?
Skinęła głową, lecz zaraz potem sobie przypomniała, że przecież Daniel jej teraz nie widzi.
– Tak, pamiętam.
– To jak, będziesz?
Westchnęła, już wiedząc, jak zabrzmi jej odpowiedź.
– Postaram się.

Następnego dnia koło siedemnastej wbiła się w swoją najlepszą, wyjściową sukienkę. Miała kremowy kolor i uwydatniała wszelkie atuty Weroniki, a także jej chudość. W ostatnim czasie sporo straciła na wadze, lecz, na szczęście, ubrania jeszcze na niej nie wisiały. Krytycznie oceniła swój wygląd w lustrze. Uznała, że nie jest najgorzej. Spięła jeszcze włosy w eleganckiego koka, założyła beżowe szpilki, chwyciła kopertówkę oraz płaszcz i wyszła.
Już w wejściu doceniła gust właściciela lokalu. Urządził pomieszczenie naprawdę przytulnie, w stylu retro, za którym przepadała. Wszystkie miejsca zostały porozdzielane od siebie niskimi murkami oraz zielonymi roślinami, co zapewniało gościom znaczną prywatność. Krzesła miały fantazyjne oparcia, zaś stoły wyglądały jak żywcem wyjęte z minionej epoki. Na ścianach wisiały obrazy w pozłacanych ramach, przedstawiające – cóż by innego – jedzenie, prawdopodobnie specjały tutejszej kuchni. Uroku restauracji dodawało miękkie, przyciemnione światło lamp powieszonych na ścianach oraz znajdujące się na stołach świece.
Jej brat z prawdziwą galanterią odsunął krzesło, uprzedzając kelnera i wskazując Weronice miejsce. Z prawdziwą przyjemnością usiadła, z niejakim zadowoleniem odnotowując fakt, że matka jeszcze się nie pojawiła, choć dochodziła osiemnasta.
Zawsze musiała mieć wielkie wejście.
– Chcesz już coś zamówić? – spytał cicho Daniel, podając siostrze menu.
– Nie, chyba poczekam.
– Do picia też nic?
– Niech będzie wino – zadecydowała, otwierając kartę dań na ostatnich stronach, gdzie pyszniły się tytuły najlepszych alkoholi. Jeżeli miała jakoś przetrwać ten wieczór, to tylko przy pomocy jej prywatnego napoju bogów. – Chciałabym jakieś słodkie, czerwone. Polecasz coś?
Skinął głową i przywołał kelnera, by szepnąć mu coś na ucho. Ten rzucił tylko, że zaraz przyniesie, i odszedł. Faktycznie, kilka minut później wrócił z butelką najlepszego, francuskiego czerwonego wina w ręce – dokładnie w tym samym momencie, w którym przy stoliku Daniela i Weroniki pojawiła się ich matka.
Miała na sobie jedną z tych kiczowatych sukni, w które często ubierają się piosenkarki muzyki popowej – niebieską, z dużą ilością koronek, koralików i odsłaniającą stanowczo zbyt dużo. Dodatkowo narzuciła na ramiona w charakterze okrycia futro z lisa. Wymalowała się również mocno, zupełnie nie w guście Weroniki, która makijażu nie używała w ogóle. Jednak wcale jej to nie dziwiło, matka zawsze lubiła prowokować.
Wstała, podobnie jak Daniel, i zmusiła się do tego, żeby przytulić przybyłą kobietę, a potem pozwolić na pocałowanie powietrza obok swoich policzków. Jej brat zachował się podobnie, choć mniej sztywno od niej samej. Wreszcie usiedli i z uwagą zabrali się za studiowanie swoich kart dań.
Weronika zadecydowała, że weźmie sałatkę grecką i najzwyklejszego w świecie kotleta schabowego. Lubiła mięso, ale zdecydowanie zbyt rzadko jadała porządne obiady. Praca znacznie ograniczała czas, który mogłaby przeznaczyć na gotowanie, więc zazwyczaj kończyło się na chińskich zupkach z saszetki, w ostateczności na zamówionym w jakiejś restauracji spaghetti carbonara. Podejrzewała jednak, że matka się wcale nie ograniczy się do prostych i niezbyt wymyślnych dań, lecz z pewnością zamówi coś egzotycznego, coś takiego jak na przykład comber z sarny.
Brzydziła się tym.
Szybko okazało się, że miała rację. Gdy tylko zjawił się kelner, matka zażyczyła sobie obiadu o tak niecodziennej nazwie, że Weronika nie mogłaby jej powtórzyć, a co dopiero zapamiętać. Obsługujący ich mężczyzna przyjął to ze spokojem, bez mrugnięcia okiem; jedynie zapisał życzenie i odwrócił się do młodej lekarki. Za to Daniel, jej wierny, ukochany brat, zamówił to samo, co ona. Zachciało jej się śmiać – dwa kotlety schabowe przeciwko egzotycznym daniom brzmiały bardzo swojsko – lecz szybko zamaskowała to w kieliszku wina, ignorując dezaprobatę widoczną w oczach matki.
– Tak rzadko się do mnie odzywacie – odezwała się kobieta z wyrzutem. – Moglibyście znaleźć trochę więcej czasu na wizyty! Jeden telefon w tygodniu by nie zaszkodził!
– Mamy dużo pracy – odparł dyplomatycznie Daniel, posyłając Weronice karcące spojrzenie. Widział, że w siostrze się aż zagotowało.
– Ciągle tylko praca i praca, a rodziców odwiedzić nie ma komu. Ciągle tylko byście myśleli o sobie! Liczy się dla was tylko ten sukces, rozwój, konferencje medyczne, o niczym innym już nie pamiętacie!
Tyrada matki trwałaby zapewne jeszcze dłużej, gdyby nie to, że do ich stolika ponownie podszedł kelner, przynosząc zamówione napoje – butelkę białego wina oraz herbatę z kwiatów hibiskusa.
– Mamo, pragnę ci przypomnieć, że zapracowaliśmy na to. To ty byłaś tą, która nas zostawiła, gdy tego potrzebowaliśmy – wycedziła Weronika, nie mogąc się powstrzymać. Wiedziała, że rozpęta swoimi słowami awanturę, zawsze tak było, ale po prostu musiała to zrobić.
Kiedyś podziwiała swoją matkę, chociaż nigdy jej nie kochała. Kariera modelki – to było naprawdę coś! Ciągle jej jednak nie było w domu, wyjeżdżała w kolejne podróże, zapominając całkowicie o dzieciach, które zostały razem z ojcem w Polsce, i oddając się zagranicznym rozrywkom. Weronika wiedziała o tym, widziała kartki, które matka wysyłała tacie. Początkowo wracała do domu często, starała się spędzać wolny czas z dziećmi, szybko jednak, w miarę jak jej syn i córka dorastali, pojawiała się coraz rzadziej na coraz krócej, by wreszcie oznajmić, że przenosi się na stałe do Stanów i rozwodzi z ojcem. Nie miała więc teraz, po trzech dekadach, cholernego prawa, żeby się jak gdyby nic pojawiać i próbować ingerować w życie swoich dzieci, żeby z buciorami w nie wchodzić po latach milczenia i niszczyć te pozory spokoju, które udało się im zbudować.
Aż tak źle jej było w Stanach, że wróciła do Polski?
– To źle, że chcę teraz to naprawić?!
Jej matka denerwowała się równie szybko, co Weronika, obie miały podobny pod tym względem charakter. To Daniel odziedziczył opanowanie ojca, czego siostra zawsze mu zazdrościła. Ona nie zawsze potrafiła panować nad swoimi emocjami.
– Po trzech dekadach?!
– Czy musimy teraz o tym rozmawiać…? – spróbował się wtrącić Daniel, chcąc dyplomatycznie pogodzić obie strony. Zyskał tylko tyle, że obie fuknęły na niego gniewnie, by zaraz wrócić do awantury.
– Chyba lepiej późno niż wcale!
– Miałaś już swoją szansę i ją straciłaś! Trzeba było wrócić jeszcze wtedy, gdy cię potrzebowaliśmy! Mówiłam ci to już! Ciągle nie słuchasz! Nie dociera to do ciebie! Kiedy w końcu zrozumiesz, że nie potrzebujemy cię w naszym życiu?! Uciekłaś z niego z podkulonym ogonem, a teraz ni z tego, ni z owego chcesz wrócić?! – wykrzyknęła na jednym oddechu Weronika, nie przejmując się tym, że ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach zaczynają obracać głowy w ich stronę.
– Chciałam prosić o przebaczenie – powiedziała głucho matka, wbijając wzrok w swój kieliszek. – Chciałam was za to wszystko przeprosić.
– I myślisz, że to wystarczy? – żachnęła się Weronika, uspokajając się.
– Nie… Chyba nie.
Jedli kolację w ciszy, pogrążeni we własnych myślach.

Patryk miał naprawdę dużą siłę woli. Często siedziała przy nim do późna, głaszcząc po włosach i czekając, aż uda mu się zasnąć. Jej zadanie polegało na tym, żeby zmęczyć jego umysł na tyle, żeby już później nie miał żadnej kotwicy, która nie pozwoliłaby mu pogrążyć się w słodkiej nicości. Dopiero wtedy zasypiał praktycznie od razu, nie lądując w świadomym śnie, lecz normalnym. Stopniowo udawało się mu wyzwolić od nałogu. Przestał wreszcie się bać snu. Nawet gdy zdarzało mu się jeszcze zyskiwać świadomość w trakcie sennych marzeń, zmuszał się do tego, by jak najszybciej się obudzić.
Weronika była pewna, że w końcu uda mu się z tego wyjść. Ponadto zyskał też coś więcej – zainteresowanie swojego ojca, który w miarę możliwości odwiedzał go codziennie. Już nie było mowy o tym, żeby zostawił syna i wrócił do swoich papierów. Rozmawiał z nim, nadrabiając stracone lata, opowiadając o matce, o swoim życiu. Kobieta widziała wówczas na twarzy Patryka starannie maskowane szczęście, dostrzegalne jedynie przez iskierki błyszczące w oczach lub uniesiony w uśmiechu kącik ust. Tak bardzo była z niego dumna, tak bardzo się cieszyła, że udało im się wreszcie zbudować normalną, zdrową relację. To z całą pewnością podniosło chłopaka na duchu i już na zawsze odgoniło od świata snów. Wiedziała, że Patryk już więcej nie będzie tego próbował, zbyt drogo zapłacił za kilka szczęśliwych chwil. Podczas tygodni spędzonych w szpitalu zdołał się uwolnić od robaków dręczących jego umysł, nałogu i uzdrowić więzi rodzinne.
Zasłużył na to, by w końcu spokojnie zasnąć. Już niedługo będzie mogła z czystym sumieniem go wypisać. Jasne, z jednej strony się z tego cieszyła, bo wrócił jego spokój psychiczny, lecz z drugiej strony żałowała. Przez te tygodnie naprawdę zdążyła się z nim zżyć i zaprzyjaźnić. Rozmawiali przecież kiedy tylko się dało, zachodziła do niego rankiem, później również w porze obiadowej, gdy miała przerwy w obchodzie. Lubiła te chwile. Chłopak był naprawdę inteligentny, doskonale ją rozumiał, potrafił dyskutować i wymieniać się poglądami.
W ponurej klinice zyskała przyjaciela – jedyną osobę, która utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach, choć i to nie trwało długo.
Powiedziała mu, że sama spróbowała tego, co kiedyś on. Nie ukrywała, że bardzo jej się tam spodobało, lecz jednocześnie bardzo starała się kontrolować. Nie mogła pozwolić na to, żeby skończyła tak jak on, nie mogła dopuścić do tego, żeby świadome sny stały się również i jej nałogiem.
Jednak chciała tam wracać – więc wracała.
Niemalże każdej nocy czuła gdzieś za plecami wrogą obecność samuraja, jakby czekającego na jej następny ruch. Nie ukazywał się, lecz wiedziała, że tam jest. Czasem słyszała z oddali miauczenie kota, czasem dostrzegała cień na ścieżce. Nie przejmowała się tym jednak, miała dużo lepsze rzeczy do roboty, jak na przykład bieganie po dachach nowo powstałych budynków.
Magiczny świat kusił każdej nocy, przyzywał, gdy kładła głowę na poduszce. Choć czasem kuliła się pod kołdrą ze strachu, nie wiedząc, dlaczego, choć nienawidziła tego dziwnego, sennego paraliżu, i tak wracała. Tam były kolory, których brakowało jej w codziennym życiu, tam było ukojenie.
Przeklinała to, że świadome sny sprawiały, że czuła się fizycznie wymęczona. Jej ciało odpoczywało w nocy, lecz mózg nie, przez co rano czuła się znacznie gorzej, choć była szczęśliwa.
Ciągle miała wrażenie, że spędza tam zbyt mało czasu, że mija zbyt szybko, więc zaczęła szukać sposobu na ominięcie czujnej straży samuraja. Musiała zejść niżej. Tylko w ten sposób zyskałaby znacznie więcej chwil w baśniowej krainie fantazji.
Zawsze zabierała ze sobą figurkę kota, która pozwalała jej odróżnić jawę od snu. Nosiła ją również w rzeczywistości, dla pewności chcąc zawsze czuć znajomy ciężar w tylnej kieszeni dżinsów. Tylko wtedy czuła się całkowicie bezpiecznie, tylko wtedy miała całkowitą pewność, że nie śni.
Choć i to ostatnimi czasy okazywało się wątpliwe.
Już kilka, jeśli nie kilkanaście, razy zdążyła doświadczyć zjawiska nazywanego przez sennych wędrowców fałszywym wybudzeniem. Myślała, że już się obudziła, podczas gdy tak naprawdę nadal śniła. To nie było lunatykowanie, bo jej ciało nadal leżało w łóżku – po prostu wydawało jej się, że już wstała. Zaczynała wówczas wykonywać wszystkie te czynności, które zazwyczaj robiła rano, a później doznawała déjà vu – bo przecież to już się stało. Dopiero jakiś czas później naprawdę się budziła, cała zlana potem i wystraszona, gdyż test figurki kota, jak to nazywała, nie zdał egzaminu i nie pomógł jej w określeniu, gdzie się znajduje.
Powoli przekonywała się, że nigdy nie ma całkowitej pewności, czy akurat nie śni. Fałszywe przebudzenia zdarzały się coraz częściej, niemalże każdego dnia, czasami nawet jedno po drugim. Traciła poczucie rzeczywistości, chodziła jak lunatyczka. Przestała rozumieć, co się dzieje. Granica między jawą a snem całkowicie się zatarła. To, co robiła w rzeczywistości, robiła również we śnie i vice versa. Już nie wiedziała, co wykonała naprawdę, a co jedynie zmyśliła, nie miała jak sprawdzić. Nawet rozmowy z Patrykiem nie dawały chwili wytchnienia, bo skąd mogła mieć pewność, że także i on nie jest wytworem jego wyobraźni, że nie podstawiła jakiegoś fałszywego wyobrażenia i z nim prowadziła konwersacje?
Nawet cienie na ścianach wyglądały inaczej. Wydawało jej się, że szepczą za plecami, gdy szła korytarzem. Poruszały się, zmieniając miejsca i kształty, machały do niej, wabiły, przyzywały. Ignorowała je jednak, milczeniem zbywając natrętną piosenkę. Wystawiała przed siebie podkładkę niczym tarczę i szła w kierunku wyglądającej niczym zbawienie plamy światła wydobywającej się z otwartych drzwi pokoju pielęgniarek.
Chyba naprawdę oszalała.

________

Kolejny rozdział za tydzień. To już ten ostatni.

2 komentarze:

  1. nie jest przyjemnie w rodzinie Weroniki. Matka chyba chce dobrze, ale faktycznie, jest nieco późno. Weronika nie chce jej słuchać, dyplomacja jej brata również nie oznacza przebaczenia. Ale myślę, ż emożna by chociaż sporóbować porozmawiać. Chociaż nie wiem, czy teraz. kiedy zaczęłąs drugi akapit, wydawało się, że bedie ok. ze skoro Weronika pomogła Patrykowi się wyrwać, to i sama w to nie popadnie. ale cóż, jak mówiłaś, tytuł mówi sam za siebie. W prawdziwym życiu kobieta jest niesamowicie samotna i sfrustrowana, więc nic dziwnego, ze ten świat świadomego snu ja ciągnie. to gorsze niz narkotyk, widać,m że niesamowicie uzależnia. z każdym kolejnym zdaniem pokazywałaś, jak kobieta się stacza. Samuraj najwyraźniej nie ma juz żadnej mocy. Jak ona w ogóle pracuje? nikt nic nie zauważył??? czekam na końcowkę... czyżby z niej Weronika już oficjalnie miała stać się pacjentką w szpitalu, w którym dotychczas leczyła?Ironiczne... Szkoda, że tak szybko konczysz, bardzo lubię to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolacja z matką mogłaby być dobrym pomysłem dla matki, Weroniki i Daniela, bo mogliby się pogodzić i naprawić jakoś te kontakty. Ale Weronika chyba musi mieć do niej za dużo żalu i chyba tak łatwo matce nie wybaczy. W końcu przez całe dzieciństwo się nią nie zajmowała.
    Dobrze, że Patrykowi jakoś się zaczyna układać. Teraz pewnie nigdy w świadome sny nie wejdzie. Ale teraz skutki świadomych snów ma Weronika. To się źle dla niej skończy a może nawet skończyło.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń