wtorek, 8 września 2015

5. Pieprzony geniusz


Usiedli na krzesłach przy stole, sącząc kawową lurę z szarych kubków i czując się dziwnie nie na miejscu.
– Słucham pana – powiedziała wreszcie Weronika, przerywając ciszę.
– Rozmawiała już pani z moim synem?
– Jeszcze nie, wybierałam się do niego właśnie.
– Rozumiem… – Miętolił w dłoniach skrawek koszuli. – W takim razie może lepiej, żeby pani z nim najpierw porozmawiała… Zależy mi na nim, rozumie pani? Martwię się i już nie potrafię sobie z nim poradzić…
– W czym konkretnie jest problem?
– Słucham? – Mężczyzna podniósł głowę, w jego szarych oczach błysnęło niezrozumienie.
– Niech mi pan opowie całą historię z pańskiej perspektywy.
– Ja… Nie mogę… To jest… Nie powinienem. Będzie lepiej, jeśli syn to wszystko pani wytłumaczy i opowie, bo nawet mi samemu jest trudno w to uwierzyć – wyjaśnił ostrożnie.
Weronika pomyślała, że ta rozmowa jest najbardziej absurdalną, jaką w ostatnim czasie przyszło jej prowadzić.
– W takim razie czy poczeka pan, aż skończę rozmawiać z Patrykiem? – zaproponowała.
– Oczywiście.

– Patryk.
– Weronika.
Przerwał pisanie w czarnym notesie, by na nią spojrzeć.
– Twój ojciec tu przyszedł.
– Och. Co chciał?
Usiadła na krześle, przysunąwszy je sobie bliżej łóżka, na którym siedział chłopak.
– Pytał o ciebie.
– Niebywałe.
– Chciał, żebym z tobą porozmawiała.
– To coś nowego. – Patryk uniósł w zdziwieniu brwi.
– Dlaczego?
– Ojczulek nigdy się tym nie przejmował. Zawsze olewał wszystko, co do niego mówiłem.

Jak moja matka, pomyślała Weronika.

– Opowiedziałeś mu o wszystkim?
– Yep. Uznał mnie za wariata, wysłał do wszystkich diabłów, a potem do psychologa. Chyba desperacko pragnąłem pomocy i jego wsparcia, gdy mu to opowiadałem. Ale jego interesowały tylko te pieprzone papiery i kariera.
W jego oczach nie zobaczyła nic, żadnego żalu czy litości nad samym sobą. Widniała tam tylko pustka.
– Martwi się o ciebie.
– Rychło w porę. – W jego głosie również nie było emocji, jedynie chłodny spokój. Zupełnie jakby chłopak już dawno pogodził się z tą myślą. – Mógł o tym pomyśleć, jak miałem pięć lat. Albo chociaż dwa lata temu.
– Dwa lata temu? – podchwyciła Weronika, korzystając z okazji do zmiany tematu.
– Tak. – Skinął głową. – Byłem wtedy w pierwszej liceum.
– Co się wtedy stało?
– Jak dużo wiesz o snach?
– Proszę? – spytała zaskoczona.
– To dość proste pytanie, nie wiem, czego w nim nie rozumiesz.
– Co mają do tego sny?
Przewrócił oczami.
– Zobaczysz, cierpliwości. Najpierw odpowiedz.
– Czytałam o nich u Freuda, ale to było wieki temu… – Zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć dawno przeglądane książki. – Sny są manifestacją podświadomości?
– Mniej więcej. Jak myślisz, można mieć świadomy sen? – Spojrzał na nią tak, jakby jego pytanie zawierało w sobie pułapkę.
– Ponoć można. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie wiem, czy to potwierdzona informacja.
– Zapewniam cię, że potwierdzona. – Skrzywił się tak, jakby zjadł cytrynę. Jego szczupłe palce sięgnęły po leżącą na poduszce kostkę Rubika.
– Próbowałeś tego? – Nie była zaskoczona.
– Tak. Pierwszy raz dokładnie dwa lata temu.
– Dlaczego?
– Dlaczego zacząłem?
– Tak.
– Cóż, złożyło się na to kilka rzeczy. Zawsze się interesowałem snami. Lubiłem spać. Traktowałem to jako odskocznię. Niektórzy się chowają w książkach czy muzyce, nie? Ja uciekałem do wiata snów. Fascynowało mnie to, że w nich wszystko było możliwe. Że zapominało się o świecie rzeczywistym, bo właśnie sen tworzył świat rzeczywisty. Niewiarygodne, nie?
Powoli wyciągnęła swój notes i zaczęła pisać, pokrywając kartkę drobnym pismem.
– Wierzę ci.
Tym oczom nie sposób było nie wierzyć.
– Nie miałem w domu łatwo. Znaczy… To nie było takie prawdziwe trudne dzieciństwo z rodzicami alkoholikami, częstymi kłótniami kończącymi się wrzaskami, tłuczeniem talerzy… – Przerwał na chwilę, by się zamyślić.
– W takim razie dlaczego…?
– Moja matka zmarła, gdy miałem pięć lat. Ojciec się mną nie zajmował, po śmierci matki zaczął topić smutki w pracy. Z dnia na dzień o mnie zapomniał. Tęskniłem za matką, miałem tylko pięć lat.
– A dalsza rodzina? – wyszeptała Weronika.
– Kto? Schorowana babka po wylewie, która rok wcześniej pochowała męża? A może opiekująca się nią ciotka Klara, siostra mamy, która nie miała ani męża, ani dzieci, a jej życiowym powołaniem było pielęgniarstwo? Dziadkowie od strony ojca, którzy od dwudziestu lat gryźli ziemię? A może chlejący na umór wuj Tymoteusz, równie ambitny, jak jego brat, a mój ojciec?
Wzdrygnęła się. Słowa Patryka nie brzmiały miło. Były ostre, lecz pozbawione gniewu. Dziwiło ją to. Jak mógł mówić tak spokojnie?
Nie miał uczuć?
Psychopata?
Zauważył jej zaskoczenie.
– Minęło już czternaście lat – przypomniał. – To naprawdę aż nadto czasu, żeby się z tym pogodzić i nauczyć żyć samodzielnie w tym popieprzonym świecie.
Najwyraźniej miał wyjątkowo silną wolę.
W głowie Weroniki wszystko zaczęło się składać w piękną całość, poszczególne elementy do siebie pasowały – jak ułożona kostka Rubika.
– Jak dałeś radę?
– Ojciec pamiętał, żeby raz na tydzień zrobić zakupy, które w zupełności wystarczały. Po chleb chodziłem sam, zawsze zostawiał mi na stole trochę pieniędzy. Niczego mi nie odmawiał – poza swoim czasem. Gotowała nam ciotka Maria, jego siostra, gdy tylko miała czas. Jakoś to szło. W sumie zamiast nowych zabawek, a potem książek i nowego laptopa wolałbym ojcowską uwagę. Chciałem, żeby ze mną porozmawiał, pomógł z zadaniami domowymi… Zawsze zasłaniał się papierami. Dawał mi do ręki kolejny samochodzik i mówił: „Synu, idź się pobawić”.
Roześmiał się gorzko.
Rozumiała go. Jak doskonale go rozumiała!
– A w szkole?
– Uważali mnie za dziwaka, samotnika i pieprzonego geniusza. Chyba się mnie trochę bali. – Oparł głowę o ścianę; między jego palcami mignęły kolorowe kwadraty.
– Dlaczego?
– Nie miałem problemów z nauką. Musiałem jakoś zabić czas, więc dużo siedziałem nad książkami. Pochłaniał mnie głód wiedzy, uwielbiałem poszerzać horyzonty. Zawsze byłem najlepszy w klasie.
– Matura?
Machnął ręką.
– Nie warto o tym mówić.
Zanotowała, żeby później zajrzeć do jego akt.
– Miałeś przyjaciół?
– Nie.
– Nigdy?
– Jeśli za przyjaciela uważasz moją podświadomość… – zwiesił głos.
– A dziewczyny? Miałeś jakąś?
– Jedną.
– Opowiedz o niej.
Zamyślił się.
– Była wolnym strzelcem, jak ja. – Potarł podbródek.
– Wolnym strzelcem?
– Osobą bez pozycji w klasie, nienależącą do żadnej z grup – wyjaśnił. – Miała na imię Beatriz i była Angielką z polskimi korzeniami. Jej rodzice postanowili na stałe zamieszkać w kraju jej matki, w sumie nie wiem dlaczego, więc we wrześniu zaczęła wówczas chodzić ze mną do gimnazjum.
– Na jakim profilu byłeś? – spytała zaciekawiona.
– Mat-fiz.
– Przepraszam, kontynuuj. Jaka była?
– Nie szkodzi. Jaka? Bardzo zamknięta w sobie. Nie mówiła zbyt wiele, jeśli nie musiała. Była nieśmiała, bała się. Nie znała kraju, choć językiem polskim posługiwała się dość dobrze, choć z brytyjskim akcentem. Jej matka była patriotką, nauczyła ją języka i polskiej historii. Miała długie włosy, do pasa, blond. Była niska.
– Jak ją poznałeś?
– Zagadałem do niej po angielsku, mówiłem w nim płynnie, zawsze był jednym z moich ulubionych przedmiotów. Ona chyba się wówczas ucieszyła. Tak to poszło, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu przez ten rok, Angielka i pieprzony geniusz. – Westchnął. – Uważali nas za parę i szybko faktycznie się nią staliśmy. Byliśmy jak papużki-nierozłączki.
– Chodziliście razem do liceum?
– Mieliśmy. – Ścianki kostki Rubika zaczęły szybciej zmieniać miejsce. – Popełniła samobójstwo na początku roku szkolnego. Miała szesnaście lat.
Tym razem poznała po jego głosie, że mówienie o tym nadal sprawia mu ból.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Nie zostawiła po sobie żadnego listu pożegnalnego, żadnej kartki, nic, ani słowa, po prostu któregoś dnia się powiesiła, nie mówiąc nikomu, co planuje, nie wyjaśniając powodów.
Zapadła nieprzyjemna cisza.
– Do dzisiaj mam poczucie winy – podjął Patryk. – Nie potrafię sobie wybaczyć, że nic nie zrobiłem, że w porę nie zapobiegłem… Kochałem ją, planowałem z nią przyszłość, ślub, dzieci… Nie dostrzegałem tego, co się działo w teraźniejszości. Musiały być jakieś oznaki choroby jej umysłu, symptomy, cokolwiek. Coś, co przegapiłem, co zignorowałem, czego nie zauważyłem…
– Patryk, to przecież nie była twoja wina.
– Nie moja? – spytał zrezygnowany. – A czyja? Mogłem temu zapobiec, ale za bardzo zaślepiało mnie szczęście, że ją mam. Że w ogóle ktokolwiek chce się ze mną zadawać. Przyszłość jaśniała jak te cholerne gwiazdki, rzygałem tęczą, a obok mnie rozgrywał się prawdziwy dramat. Wybaczyłabyś to sobie?
– Nie.
– No właśnie. Ja też nie mogę, choć minęły prawie cztery lata. Po prostu nie mogę zapomnieć… jak na mnie patrzyła, jakbym był jej pieprzonym wybawcą, geniuszem, kimś, na kim zawsze można polegać… Ale nie, zawiodłem, i to w najgorszy możliwy sposób.
– Patryk…
– Cóż, właśnie doszliśmy do sedna mojej historii, bowiem to jej śmierć sprawiła, że zacząłem uciekać w sny. Na własnej skórze chciałem się przekonać, jak tam… w tej utopijnej krainie jest. Pragnąłem zwiać, przestać myśleć. Zapomnieć.

Łóżko trzeszczało, gdy się na nim kładł. Upewnił się, czy na stojącej obok szafce nocnej na pewno spoczywają telefon oraz budzik, którego cyfry lśniły w ciemności czerwienią. Ustawił go na dwudziestą czwartą, równo trzy godziny i dziesięć minut od teraz. Tyle powinno wystarczyć, żeby potem nie dać mózgowi zasnąć.
Po jakimś czasie pogrążył się w czarnej otchłani. Nie śniło mu się nic – a przynajmniej niczego nie pamiętał. Obudził się równo z pierwszym dzwonkiem budzika. Przejechał dłońmi po twarzy, wciąż jeszcze senny. Musiał jednak wstać na kilka minut, inaczej podczas powrotu do łóżka jego umysł zaśnie razem z ciałem i nic nie wyjdzie z planu.
Po przejrzeniu jeszcze raz wydrukowanych artykułów na temat świadomych snów położył się z powrotem, puściwszy jednak wcześniej specjalnie przygotowaną na tę porę playlistę. Ułożył się wygodniej na poduszce, przykrył kołdrą. Musiał mieć pewność, że pozycja jest wystarczająco komfortowa, wiedział bowiem, że później, nawet gdy ścierpnie mu jakaś część ciała, nie będzie mógł nią poruszyć.
Zamknął oczy, relaksując się. Rozluźnił wszystkie mięśnie, uspokoił i wyciszył oddech – a raczej spróbował. Czuł, że w jego organizmie działa pobudzająca do działania adrenalina. Wyrzucił z umysłu wszystkie zbędne myśli, po czym skupił się na słowach piosenki. Słuchanie muzyki miało mu pomóc pozostać czujnym, gdy jego ciało będzie zasypiać, powinno niczym kotwica utrzymać go na powierzchni.
Szybko wyczuł nadejście sennego paraliżu, objawiającego się charakterystycznym mrowieniem. Krępował ciało, by nocny wędrowiec nie zrobił sobie krzywdy, powtarzając ruchy z krainy fantazji.
Patryk wiedział, że zaraz się pogrąży w niebycie, więc ponownie skupił się na słowach piosenki, powtarzając sobie niczym mantrę:

Nie będę spał…

Usłyszał wysoki, przenikliwy dźwięk, od którego rozbolała go głowa. Na tle czarnego sufitu zamajaczyła sylwetka. Ze strachem obserwował, jak tajemniczy przybysz przykłada mu nóż do szyi. Dźwięki brzęczące w pokoju przerażały go niemalże tak samo, jak broń na gardle. Nie mógł jednak się ruszyć, nie mógł uciec, nie mógł zatkać uszu. Mógł tylko patrzeć w okrutne, żółte ślepia, które równie dobrze mogłyby należeć do kota. Piskliwy dźwięk rozległ się ponownie, zagłuszając pozostałe.
Leżał na łóżku, czując, że nie ma władzy nad swoim ciałem. Miał wrażenie oderwania od organizmu, który nadal leżał na kołdrze, podczas gdy sam chłopak wisiał w powietrzu. Nie rozumiał tego. Stracił czucie do tego stopnia, że nie wiedział nawet, że kurczowo ściska w dłoni kawałek pościeli.
Otoczenie niespostrzeżenie zaczęło się zmieniać. Czerń pokoju przeszła w biel; później pojawiły się pierwsze budowle.
Stał na najzwyklejszej w świecie miejskiej ulicy.

– Ta technika, której użyłem podczas pierwszego razu, nazywa się WILD.
– WILD?
– Wake Initiated Lucid Dreams. Musisz być senna, żeby łatwiej zasnąć, ja wtedy zwykle spałem trzy godziny, bo nigdy nie czułem się na tyle zmęczony, żeby od razu zasnąć. Potem robisz sobie przerwę, tak żeby nie zasnąć od razi. Potem używasz kotwicy, żeby twój mózg nie zasnął, gdy zaśnie ciało.
– Kotwicy? Jak to wygląda?
– Niektórzy używają w formie kotwicy bólu. Na przykład układają się w niewygodnej pozycji czy coś. Moją zawsze była muzyka. Miałem odpowiednio przygotowaną playlistę. Musiała być wystarczająco głośna, żeby się przebić przez sen, ale też i wszystkie piosenki powinny być na jednym poziomie głośności, żeby nie trzeba było ciągle ściszać czy pogłaśniać.
Kolejna kartka notatnika pokryła się drobnym pismem Weroniki.

Szybko odkrył, że może we śnie robić wszystko. Budował nowe obiekty, łamiące wszelkie prawa fizyki i architektury (o ile takie istniały) – parki, zamki, domy, wieże, pałace. Latał, chodził, biegał, skakał po dachach, czytał niezliczone ilości książek, które znajdowały się w bibliotece, odtwarzał swoje ukochane miejsca. Robił wszystko, czego nie mógł w świecie rzeczywistym. Całkowicie go to oszałamiało – to, że mógł stworzyć dla siebie idealny, bajkowy świat.
Był w nim naprawdę szczęśliwy.

– Wyobraź sobie tylko. Świat, w którym możesz uczynić wszystko, co tylko chcesz, co tylko sobie wymarzysz! Idealny! Piękniejszy niż rzeczywistość! Nic dziwnego, że uciekałem tam każdej nocy…
– Ale?
– Ale to było za mało, za krótko. Noc mijała strasznie szybko, budzik dzwonił i wyrywał mnie stamtąd. Sen się rozpadał, nawet gdy usiłowałem go na wszelkie sposoby wzmocnić. Musiałem iść do szkoły, choć najchętniej bym się na zawsze schował w moim Wonderlandzie. Na jawie jednak byłem zmęczony. Angażowałem swój mózg każdej nocy, spałem, nie śpiąc. Nie umiem ci tego wytłumaczyć.
Skinęła głową, nie mówiąc nic.
– No i tym samym miałem jeszcze większą ochotę, by się położyć. Spać i śnić, spać i śnić. Przede wszystkim śnić.
Kostka Rubika poleciała w górę, by zaraz wrócić do szczupłych rąk Patryka.
– Kombinowałem, jak wydłużyć czas snu.
– Wykombinowałeś?
– Oczywiście.
– Jak?
Przetarł oczy.
– Bardzo prosto. Zasypiając we śnie.
Weronika w pierwszej chwili nie uwierzyła w to, co usłyszała.
– Jak? Spróbowałeś tego?
– Tak. Wiesz, na pierwszym poziomie możesz spędzić kilka dni, potem się budzisz. Na drugim tydzień, około. Trzeci to już kilka tygodni, czwarty kilka miesięcy. Piąty idzie w lata. Dalej bałem się schodzić, choć byłoby to możliwe.
Milczała.
– Musisz też wiedzieć jedną ważną rzecz. Wiesz, jak najszybciej wyjść ze świadomego snu w dowolnym momencie?
– Jak?
– Zabijając się.
– Co, kur…
– Najpierw schodziłem jedynie na drugi, trzeci poziom – wszedł jej w słowo. – Wtedy jeszcze naprawdę nie było źle. Jazda się zaczęła, gdy postanowiłem iść na piąty.

___________

Okej, traktujcie ten rozdział jako koniec wstępnego pierdolenia o niczym i początek drugiej części, tej właściwej. Mam nadzieję, że za bardzo nie namotałam (starałam się!). Poza tym, już tak na marginesie, historia Patryka jest autentyczna, pomijając Beatriz i dorastanie, bo to już nie tak było. Aleale, zaspoileruję, najciekawsze jeszcze przed nami.
Jeszcze jedna sprawa, nastąpiła drobna zmiana w rozdziale trzecim. Patryka nie znalazła matka, lecz ojciec. Sama zaczęłam się plątać w swoich zeznaniach, ech...
W ogóle pozdrawiam mój mózg, piszę to opowiadanie od ponad roku, a piszę rozdziały w ślimaczym tempie. Przynajmniej ostatnio złapałam trochę Wena, to i naskrobałam piątkę. Nie wiem, kiedy będzie szóstka.
Przypominam o sondzie, a nawet sądzie, i, skoro już spamuję, zapraszam na mojego blożka z romansem, na wypadek, gdyby komuś się bardzo nudziło. (Przy takiej ilości pisanych na raz opowiadań naprawdę można się zabić.)
Do następnego, oby nie za rok!

4 komentarze:

  1. Boże, to naprawdę popaprane! Biedny chłopak, co on sobie zrobił? i na czym polegają te dziwne poziomy? brzmi naprawdę źle! To chyba brzmi gorzej niż Lacrimrose, bo jakoś tak bardziej realnie, choć równie przerażająco... Chyba aż poczytam o tej technice. Bardzo mnie zaintrygowałąs tym rozdziałem i naprawdę mam ogromną nadzieję, że jednak nie będziemy czekać roku xD Napisałabym jakąs inną czcionką albo chociaż kursywą ten fragment opisujacy pierwszy świadomy sen chłopaka. A, i jeszcze trochę dziwnie było czytać dialog, w którym prawie że nie było żadnych opisów, tak... pusto.
    no i dodatkowo - dlaczego ta dziewczyna sie zabiła:(:(?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało tak być, dzisiaj żadnych opisów, ale w kolejnym rozdziale już wszystko wróci do normy. Po prostu ta przegadana notka była bardzo potrzebna, żeby prawie wszystko wyjaśnić i pchnąć do przodu fabułę.
      A, faktycznie, zniknęła mi kursywa. :3 Zaraz poprawię.
      Na czym polegają poziomy? To całkiem proste! Wchodzisz do snu, masz pierwszy poziom. Zasypiasz w tym śnie, znowu zapadasz w świadomy sen, tym razem drugiego stopnia i tak dalej. On doszedł do piątego. A co sobie zrobił? Przesadził...
      O tym raczej informacji nie będzie, bo ani Patryk, ani Weronika tego nie wiedzą. ;)

      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Przypadek Patryka z jednej strony ciekawy. Ale na jego miejscu bym chyba tego nie robiła. Bo co by było jakby coś nie tak poszło.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń