Deszcz bębnił niespokojnie o szary beton, kiedy z torbą nad głową przebiegała przez pasy. Znowu zapomniała kurtki, parasola nie zabrała, bo nigdy nie mieścił się do jej bagażu podręcznego, więc już była całkowicie przemoczona. Na szczęście do ośrodka nie było daleko, zaledwie kawałek, a i żaden samochód akurat nie przejeżdżał, co ograniczało pozostawanie na deszczu do minimum. Z ulgą dopadła drzwi, nie musząc już chronić głowy za pomocą torby. Szybko znalazła się w ciepłym i przytulnym deszczu, co ją znacznie uspokoiło. Nie zmokła aż tak bardzo, musiała jedynie zdjąć płaszcz, dać mu wyschnąć, zmienić buty na szpitalne klapki i podsuszyć trochę spodnie. Mogło jednak być znacznie gorzej, więc nie narzekała. Nie przepadała za deszczem, zresztą tego dnia czuła się fatalnie. Wolałaby zostać w łóżku – szkoda tylko, że praca nie znała litości.
– Dzień dobry! – krzyknęła do niej młoda recepcjonistka, Roksana, odrywając się na sekundę od telefonu. – Przepraszam panią, właśnie przyszła pani Weronika, może chciałaby pani z nią porozmawiać?
– O co chodzi? – spytała bezgłośnie nowoprzybyła, przystając w holu i przypatrując się rozmawiającej koleżance, z wyraźnym zatroskaniem nawijającej na palec czarny lok. Ta w odpowiedzi jedynie pomachała ręką, doświadczając wyraźnego problemu z podzielnością uwagi.
– Tak, tak, już ją daję… – Zasłoniła dłonią dolną część słuchawki, podając ją Weronice i jednocześnie dodając szeptem: – Dzwoni matka Julianny Sobańskiej, tej, no, schizofreniczki, co ciągle śpi i widzi samurajów…
Weronika bez słowa przejęła słuchawkę, szybko zrozumiawszy, o kogo chodzi.
– Z tej strony Weronika Zalewska. Słucham panią, o co chodzi?
– Co się dzieje z moją córką?! Dlaczego jej leczenie nie przynosi żadnych efektów?! Kiedy zostanie wypisana?!
Lekarka poczuła, że w rozmowie z tą kobietą przyda jej się dużo cierpliwości. Naprawdę dużo.
– Przede wszystkim, nie tak dużo pytań na raz… Nie jestem robotem, żeby automatycznie i od razu odpowiadać na wszystkie. Jest dosyć agresywna – stwierdziła ostrożnie. – Dużo śpi, a gdy jest przytomna, nie wykazuje chęci rozmowy. Mało otwarta, nie nawiązuje żadnego kontaktu, prawdopodobnie ciągle żyje w swoim świecie.
– Dlaczego nie możecie jej po prostu wyleczyć?!
– Terapia nie może zostać przeprowadzona tak hop-hop, trochę to trwa… Jeżeli chce pani, żeby całkiem z tego wyszła, musi pani dać nam czas. W przeciwnym razie nie będzie efektów.
– Chyba za coś wam płacę, żebyście się nią należycie zajęli i zrobili, co do was należy, prawda?!
– Tak, proszę pani, robimy, co w naszej mocy, ale nie w naszej gestii leży współpraca ze strony pani córki.
– Sugeruje pani, że to nasza córka jest wszystkiemu winna?!
– Przecież tak nie powiedziałam…
– Zasugerowała to pani!
– Z całym szacunkiem, ale pani teraz nadinterpretuje – stwierdziła stanowczo Weronika, decydując, że nie będzie tracić więcej czasu na bezsensowne dysputy. – Pani córka nie jest winna schizofrenii, ale nie wyjdzie z tego, jeżeli będzie pani trwonić cenny czas lekarzy, który równie dobrze mógłby zostać przeznaczony na leczenie pacjentów. Żegnam, miłego wieczoru.
– Jak pani śmie!!! – Usłyszała jeszcze, gdy oddawała słuchawkę Roksanie. Pokręciła głową z politowaniem.
– Niektórzy są naprawdę głupi, prawda? – spytała nieśmiało recepcjonistka.
– Przykro mi to przyznać, ale tak. Niestety tak – przyznała zamyślona. – Pójdę się przebrać, bo zaraz będzie tu wokół mnie jezioro… – stwierdziła, patrząc z niezadowoleniem na mokrą podłogę w holu.
– Oczywiście, już pani nie zatrzymuję, przepraszam, że nie dałam pani nawet czasu na przebranie się…
– Nic się nie stało, nie ma o czym mówić.
Dopiero zaczynała pracę – zegar wybijał właśnie godzinę siódmą trzydzieści – a ona już miała serdecznie dosyć.
Przebrała się w kitel, powiesiła mokry płaszcz na kaloryferze w swoim gabinecie i przejrzała pobieżnie swoje notatki przyczepione do podkładki. Zawsze robiła obchód tuż po swoim przyjściu do ośrodka, więc musiała przejrzeć notatki. Dokładnie w tym samym momencie usłyszała pukanie do drzwi.
– Proszę!
– Dzień dobry, pani Weroniko, mam nadzieję, ze nie przeszkadzam… – Do gabinetu weszła starsza kobieta o siwych włosach, jak zwykle upiętych w koka – Anna, przełożona pielęgniarek.
– Nie, oczywiście, że nie, na obchód idę dopiero za chwilę. – Uśmiechnęła się ciepło do nowoprzybyłej; była jedną z bliższych jej osób w tym szpitalu.
– Mam dla pani kilka informacji od pana dyrektora. Nie ma go obecnie w szpitalu, ma dzisiaj konferencję, więc prosił, żebym pani przekazała parę rzeczy. – Kobieta dzierżyła w dłoniach pokaźny stos papierów; Weronika dojrzała, że są to historie choroby pacjentów, jednak sprzed paru lat.
– Słucham?
– Dzisiaj w nocy przywieźli kolejną osobę, tym razem chłopaka, może dziewiętnastoletniego, nie pamiętam dokładnie. Ma na imię… Właściwie to nie pamiętam, a nie chcę wprowadzać w błąd… Dawid? Aleksander? Jakoś tak. Podobno próbował się zabić, ale gdy ojciec mu to udaremnił, dostał ataku szału. Pielęgniarze, którzy go zabrali w nocy i przywieźli tutaj, musieli podać mu środki uspokajające, bo się wyrywał i szarpał. Noc jednak spędził spokojnie, przespał ją. Szkolny psycholog twierdzi, że jest schizofrenikiem, bo ma dziwne wizje z fantastycznymi postaciami, miesza mu się trochę rzeczywistość… Cokolwiek to znaczy. Chłopak leży w pokoju numer sześć.
– Ktoś z nim dzisiaj już rozmawiał?
– Nie. Była tylko pielęgniarka ze śniadaniem, chwilę temu. Czekaliśmy na panią.
– Dobrze, zajmę się tym, podaj mi tylko później jego dokładne dane i opinię psychologa, żebym mogła wypełnić historię choroby.
– Oczywiście, jeszcze dzisiaj to pani dostarczę.
– Kto z lekarzy jest dzisiaj na zmianie?
– Oprócz pani jest jeszcze Karolina Różanowska i Aleksander Ziarnowicz. Miała być pani Sylwia, ale się biedactwo samo pochorowało i nie przyjdzie, mówiła pani?
– Nie, nie dostałam od niej żadnej informacji – stwierdziła roztargniona. – Czy pan Majewski jeszcze jest w ośrodku czy został już wypisany?
– Wczoraj przyjechała po niego córka i zabrała do siebie.
– Dobrze, dziękuję.
– Ach, jeszcze jedno! Byłabym zapomniała. – Starsza pielęgniarka dopiero teraz przypomniała sobie o stercie papierów trzymanej w dłoniach. – Pan dyrektor prosił, żeby przejrzała pani te historie choroby i je opieczątkowała. Wyszło ponoć nowe rozporządzenie NFZ-u, więc każdy dokument musi posiadać ważną pieczątkę lekarza… Dlatego dyrektor prosił, żeby się pani zajęła tymi starymi. Jest jeszcze jedna partia tego…
– Dobrze, proszę mi to dać, zajmę się tym. – Przejęła papierzyska i odłożyła na biurko, postanawiając, że zabierze się za to zaraz po powrocie z obchodu. – Dziękuję.
– Nie ma za co. Jakby pani czegoś potrzebowała, jestem u siebie. – Pielęgniarka skinęła głową na pożegnanie i opuściła gabinet, nie słysząc już cichego „Dziękuję” Weroniki
Postanowiła, że na sam początek odwiedzi chłopaka, którego przywieźli w nocy. Nie wiedziała o nim zupełnie nic poza tym, co przekazała Ania, więc wypadałoby się dowiedzieć czegoś więcej. Podeszła więc pod drzwi pokoju numer sześć i zapukała. Odczekała chwilę, lecz nie uzyskała odpowiedzi, wobec czego zdecydowanie nacisnęła klamkę. Pierwszym, co jej się rzuciło w oczy, był siedzący na podłodze chłopak, opierający się plecami o łóżko i obracający w palcach kostkę Rubika. Spojrzał na Weronikę, zauważył jej biały kitel, po czym wrócił do rysunku.
– Dzień dobry – przywitała go ostrożnie, nie wiedząc, czego właściwie się spodziewać – czy rzuci się na nią, czy zachowa spokój.
– Dobry – odmruknął z wyraźną niechęcią.
– Mogę wejść?
– Przecież po to tu pani przyszła, prawda? Żeby mi powiedzieć, jak wielkim debilem i kretynem jestem, po co ja to robiłem, bla bla bla. Tak, wiem, słyszałem już to od mojej matuli i całej rodziny.
– Nie przyszłam tu na ciebie nakrzyczeć, tylko z tobą porozmawiać. – Zamknęła za sobą drzwi i odsunęła krzesło, które stało przy stole, naprzeciwko łóżka. Założyła nogę na nogę, mimochodem odnotowując wygląd pokoju.
Niczym się nie różnił od innych znajdujących się w ośrodku. Ściany w kolorze jasnej zieleni, łóżko z metalową ramą pomalowaną na biało, czystym prześcieradłem, poduszką i kołdrą w czerwono-białej powłoczce. Nad nim wisiał jakiś obraz przedstawiający najprawdopodobniej kwiaty, jak wywnioskowała po kolorowych plamach. Zaraz obok znajdowało się okno, zakratowane i teraz zamknięte. I w zasadzie jedynym niezwykłym elementem w tym zwykłym pokoju był siedzący na jasnych panelach chłopak.
– Jak masz na imię? – zapytała, przerywając ciszę. Chciała go sprowokować do rozmowy, sprawić, żeby się zainteresował.
– Schizofrenik.
– Przecież nie... – zaczęła, trochę zdezorientowana, ale szybko wszedł jej w słowo:
– ...zaszufladkowałam cię jeszcze? Nie, ty to zrobiłaś to w momencie, kiedy o mnie usłyszałaś. Nie jest tak? Bądź szczera. Nie ze mną, ale ze sobą. Mnie to wsio rybka.
Przez chwilę nic nie odpowiadała, lecz wpatrywała się w niepokojące oczy chłopaka, tak intensywnie niebieskie, że wydawały się granatowe. Niesamowicie pewny siebie, aż do przesady, skłonność do arogancji, bystry, bardzo inteligentny. Spotykała już inteligentnych schizofreników (lub ludzi, którzy rzekomo nimi byli), ten jednak zdawał się najbystrzejszym z nich wszystkich. Będzie interesującym obiektem badań. Choć akurat w swojej ocenie się mylił. Opis jego choroby i wizji, który sporządził psycholog ze szkoły chłopaka, przedstawiał się niepokojąco i jednoznacznie wydawał wyrok: schizofrenia. Jednakże zdaniem Weroniki psycholog szkolny mógł iść do diabla ze swoim wyrokiem, nie był psychiatra i nigdy nie miał do czynienia z prawdziwymi chorobami, zajmował się jedynie uspokajaniem zestresowanych maturzystek i godzeniem skłóconych kolegów. W porównaniu z życiem szpitalnym – sielanka. To przecież wcale nie musiała być schizofrenia. Wiele razy miała do czynienia z sytuacją, kiedy opinia osób z zewnątrz nie zgadzała się z tym, co ustaliła ona sama lub ktoś z jej znajomych psychiatrów. Musiała po prostu porozmawiać z tym chłopakiem, do tego czasu nie mogła być pewna niczego, jak zawsze zresztą.
– Mylisz się – odpowiedziała spokojnie, wytrzymując spojrzenie chłopaka. – Jestem psychiatrą, nie szufladkuję ludzi. Przynajmniej się staram.
– Rozumiem, a wiec altruistka.
– Co?
– Nic. Żeby było groźniej, zanotowałbym to w czarnym kajecie i poczułbym się ważny, ale nie mam czarnego kajetu. To trochę smutne.
– Lubisz zapisywać? – spytała Weronika z błyskiem w oku.
– Zaprzeczyć czy nie zaprzeczyć, oto jest pytanie. Nie zaprzeczę. Coś do pisania by się przydało, jeżeli nie mam tu umrzeć z nudów. Kostka Rubika to trochę za mało... – Uniósł ją do góry, niczym trofeum, już ułożoną, tak jak powinna być. Sekundę później wykonał kilka zręcznych ruchów i kolorowe kwadraty pozamieniały się miejscami, tworząc kolorową sześcienną mozaikę.
– No to zawrzyjmy układ – zaproponowała z szerokim uśmiechem.
– Mam zawrzeć pakt z czarownicą? – Skrzywił się, lecz szybko również się uśmiechnął. – Co proponujesz?
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że przeszedł na bezpośrednią formę, zarzucając zwracanie się do niej per „pani”, pochyliła się jedynie nieco do przodu, zaciskając dłonie na podkładce.
– Proponuję taki deal: ja dostarczę ci notatnik i długopis, oba czarne, oczywiście, a ty w zamian za to opowiesz mi wszystko o swoich wizjach, wszystkie twoje przemyślenia i spostrzeżenia, wszystkie motywy, zdarzenia, po prostu wszystko.
– Przecież już to pani czytała, spowiadałem się psychologowi – zauważył z niemałym zdziwieniem. – Nie powiem niczego nowego.
– Nieprawda, nie czytałam. Chcę to usłyszeć od ciebie, chcę poznać calutką historię i zrozumieć, co się za tym kryje. Myślę, że jednak nie powiedziałeś psychologowi wszystkiego... Na przykład czy powiedziałeś mu, że chcesz popełnić samobójstwo? Nie ufałeś mu, prawda?
– No... Tak. Jemu się nie da ufać – przyznał. – Opowiedziałem mu ogólny zarys tak naprawdę... Starałem się oszczędzić wszelkich... psychicznych szczegółów i takich najskrytszych... Nikomu nie powiedziałem.
– Poszedłeś do niego z własnej woli?
– Tak. W przypływie szaleństwa, chwilowego zamroczenia, jak sądzę... Gdybym wiedział to samo, co wiem teraz, nigdy do niego bym nie poszedł. Zwłaszcza że powiadomił moją rodzinę, wczoraj, chociaż prosiłem go o dyskrecję... Opowiedział im o wszystkim. No i była chryja, oczywiście. Chciałem się zabić, dlatego oni wezwali pogotowie i zabrali mnie do wariatkowa.
– Rozumiem... Czyli szukałeś pomocy, bo chcesz się od tego uwolnić, prawda? Z własnej nieprzymuszonej woli?
– Tak, to prawda – powiedział cicho, ze zwieszoną głową i ze słyszalnym wahaniem w glosie – jakby nie był pewny, czy w ogóle powinien na to pytanie odpowiadać.
– To znacznie ułatwi sprawę. Pomogę ci, obiecuję. Będzie dobrze. – Wstała z miejsca. – Przyniosę ci ten notatnik, a ty mi opowiesz wszystko, od samego początku, bez ukrywania czegokolwiek, bez kłamania i koloryzowania.
– Dziękuję. – Kiwnął głową z wdzięcznością. – Jestem Patryk.
Odwróciła się od drzwi, słysząc jego ostatnie słowa.
– Jestem Weronika.
– Może kawy? – zaproponowała Weronice starsza pielęgniarka, Małgorzata. – Wyglądasz na zmęczoną…
– Tak, poproszę, z wielką chęcią. – Opadła na krzesło w dyżurce, wykończona po obchodzie, który musiała odbyć po odwiedzinach u Patryka. – Padam z nóg. Jak zwykle…
– Przemęczasz się.
– Nie mam czasu na odpoczynek. Zresztą robię to, co kocham, cóż może być lepszego?
– Mogłabyś zrobić sobie parę dni wolnego. – Zaszumiał ekspres, włączany przez krzątającą się kobietę. –Przydałoby ci się. Nie zaszkodziłoby.
– Nie chcę. Wolę spędzać czas tutaj, zmęczona, ale jednak tutaj. Szpital bardziej przypomina mi dom niż moje własne mieszkanie.
– No tak, rozumiem… – Chwilę później pielęgniarka postawiła na stole dwa kubki z parującą kawą, jeden dla Weroniki, drugi dla siebie, i również usiadła na krześle, naprzeciwko młodej lekarki. – Jesteś pracującym typem.
– To prawda.
– Byłaś u tego chłopca, którego dzisiaj przywieźli, Patryka?
– Byłam, przez krótką chwilę jedynie, ale byłam. O Boże! – zerwała się z krzesła przerażona, wylewając przy okazji gorący napój i parząc sobie dłonie. – Miałam mu zanieść notatnik… Ojeju, ślamazara ze mnie. Przepraszam… – Chwyciła papierowe ręczniczki znajdujące się przy miniaturowym zlewie i zaczęła wycierać stół. Kubek na szczęście się nie zbił, więc umyła go pomimo protestów Małgorzaty.
– To tylko głupi kubek, daj spokój…
– Ja nabałaganiłam, więc ja sprzątam. Przepraszam cię, dzisiaj nie jestem sobą, jestem zmęczona i nawet nie patrzę, co robię…
– Nic się nie stało, masz przecież prawo do tego. Nie jesteś cyborgiem, pamiętaj o tym. Nie przepracuj się, bo jesteś niebezpiecznie blisko tego.
– Będę na siebie uważać.
– Trzymam za słowo.
Stanęła na palcach, żeby otworzyć szafkę, w której trzymała wszelkie segregatory i papiery. No i, rzecz jasna, czarne niezapisane notatniki. Dużo czarnych niezapisanych notatników. Wyciągnęła jeden z nich z niemałym wysiłkiem. W takich przypadkach nieodmiennie przeklinała swój niski wzrost i wysoko powieszone szafki.
Zdobywszy upragniony przedmiot, usiadła w szarym fotelu za biurkiem, obecnie zasłanym różnej maści kartkami. Odsunęła część z nich na bok, robiąc miejsce dla zdobyczy oraz własnego notesu, który wyciągnęła na wierzch. Zapisywała w nim wszystkie swoje spostrzeżenia, wszystko, co usłyszała od pacjentów podczas rozmów z nimi. Przydawał się bardziej niż podkładka z kartką z medycznymi rubryczkami, dlatego zawsze nosiła go w kieszeni lekarskiego fartucha wraz z czarnym długopisem.
Miał tęczową okładkę, z której zawsze się śmiały jej koleżanki: niebieskie tło, na górze białe chmurki wraz z dużym i wściekle żółtym słońcem, niżej trawka i trzymająca się za ręce para w kolorowych ubraniach, ona w pomarańczowej sukience w zielone kropki i słomkowym kapeluszu przybranym czerwoną wstążką, on w czerwonej koszulce i brązowych szortach, z nieodłącznymi okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Weronika od wielu osób słyszała, że większego kiczu nie mogła wybrać, ale zawsze ze śmiechem odpowiadała, że gdy się zasłoni połowę okładki, wygląda ona całkiem przyzwoicie. Wiedziała, że niedługo będzie musiała się z tym notesem pożegnać, bowiem do końca zostało już tylko kilka pojedynczych kartek. Prawdę mówiąc, wybrała go jedynie dlatego, ze był kolorowy, a ona miała dosyć czarnych notesów, w których dotychczas pisała. Bedzie musiała się wybrać do księgarni albo do empiku i znaleźć coś ładnego.
Westchnęła, otwierając nieszczęsny notes na przedostatniej stronie, i zapisała zamaszystym pismem datę. Po tym przez chwile długopis nie dotykał papieru, zawisł nieruchomo w powietrzu, podczas gdy ona zastanawiała się, co właściwie ma napisać. Przecież niczego konkretnego się jeszcze nie dowiedziała.
Zamknęła notatnik i schowała go do kieszeni razem z jego bratem bliźniakiem koloru czarnego, którego zamierzała dać Patrykowi.
Kochani!
To ostatni post na Studium w tym roku - mam nadzieję, że w jakiś sposób Was usatysfakcjonuje. Mi samej, o dziwo, ten rozdział nie wydaje się aż taki zły. W końcu pojawił się bohater, który wiele namiesza w przyszłości... Co z tego wyjdzie, jednak nawet ja sama nie wiem. Jak zawsze czekam na Wasze opinie.
Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!
PS Jakby ktoś jeszcze chciał poczytać fantastykę: to mój inny blog.
No nie. Lekarze starają się wyleczyć, a komuś się jeszcze nie podoba. Wiadomo, że żeby Julianna z tej choroby wyszła trochę czasu potrzeba.
OdpowiedzUsuńPrzypadek Patryka może być ciekawy. Ciekawe czy naprawdę ma tą schizofrenię.
Czekam na kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co dalej.
Życzę weny.
Zdarzają się tacy, naprawdę, niektórzy są niecierpliwi i nawet nie wiedzą, że trzeba czasu...
UsuńOj, będzie ciekawy, będzie. Zresztą ja osobiście bardzo go lubię... Także będzie się działo.
Są pomysły, ale taaaaaaaak, wena by się przydała... Dziękuję!
Wesołych Świąt!
Uwielbiam ten blog. I mam pgromną nadzieje, ze dodasz tu niedługo nową notkę, bl juz prawie pol roku minęło od ostatniej publikacji. Psychiatryk to z pewnością niełatwe zadanie. Weronika jest dla mnie dosc intrygująca postacia. Odnoszę wrazeńie, ze łatwiej jej się dogadać z pacjentami niz z innymi ludźmi. Moze dlatego, ze potrźebuje takiej wewnętrznej potrzeby, ze moze im pomoc? A moze dlatego,ze ucieka orzed własnymi problemami... Na przykład w trakcie rozmowy z matką niezłe na nią napadła, ale podejrzewam,że zasłużenie, flatycznie, jesli rodzicielka w ogole się nią ńie zajmowała, to ma rpawo się tak zachowywać. Dobrze, ze z bratem nest najwyrazniej w dobrych stosunkach.
OdpowiedzUsuńPatryk wydaje mi się niesamowicie ciekawa osobą. Nie zachowuje się zbyt szaleńczo. Bardziej jakby miał poważny problem, ale taki... Zewnętrzny, ze tak powiem. Nie wiem, czy to schizofreńia, ale mam przeczucie, ze nie. Cos go przerosło. Mowi bardzo dojrzałe jak na swoj wiek. A Weronika swietnie sobi z nim poradziła. Chociaz z tym długim donoszenie, zeszytu moze troche popsuć relację xD ale mam nadzieje, ze chłopak jakoś przeżyje. I że werońika będzie miała życie tez poza szpitalem...
O Studium to ja akurat zapomniałam, przyznaję się... ;_; Przydałoby się zresztą tu zmienić szablon i trochę ogarnąć, bo faktycznie aż wstyd, serio. xD
UsuńPsychiatryk to niełatwe zadanie, zgodzę się, ale na postacie Weroniki i Patryka mam konkretny pomysł, one są ze sobą powiązane bardziej, niż na pierwszy rzut oka się wydaje. I tak, Werka ma życie poza szpitalem, ale niewiele go jest. To typowa pracoholiczka, szczerze oddana swojej pracy i pacjentom. :)
Jak mi się uda, wyskrobię coś sensownego, ale jak na razie moją uwagę zajmuje Lacrimrose i nowe opowiadanie. :D
Pozdrawiam!
Jakieś to wciągające opowiadanie! Przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej, aczkolwiek widzę, że dawno tu nic się nie pojawiło, a szkoda. To ciekawe, że już druga osoba w szpitalu, w którym Weronika pracuje, ma wizje z fantastycznymi postaciami, ale może nie będę tu węszyć podstępu (na razie). Patryk jest niesamowicie intrygujący. Prawdę mówiąc, bardziej niż schizofrenika obecnie wygląda mi na socjopatę.
OdpowiedzUsuńCo do Weroniki... Z jednej strony mi jej żal, z drugiej podziwiam ją za to oddanie pracy i zapał. z jeszcze innej nawet ją rozumiem. Poświęciła się pracy, bo taka praca jest zresztą bardzo wymagająca. Skoro nie nawiązywała wcześniej żadnych większych relacji to co miałaby innego robić? Też mam takie tendencje - po prostu byle nie siedzieć bezczynnie.
Czekam na ciąg dalszy
Pozdrawiam serdecznie!
Nic się nie pojawiło od dawna, ponieważ moją uwagę zaprzątają teraz całkowicie Lacrimrose i opowiadanie potterowskie. Przyznam szczerze, że o Studium zapomniałam, choć mam nań pomysł i wiem, jak poprowadzić fabułę.
UsuńPomysł na Patryka też mam, jego choroba jest dosyć specyficzna, wydaje mi się, że nie do końca można ją nazwać chorobą, to bardziej stan lękowy o podłożu psychicznym i nerwowym. Co mu zresztą jest - okaże się, o ile uda mi się przysiąść i napisać ten rozdział. Jak na razie wena jest tylko na pisanie durnych romansów... No ale cóż. :D
Dziękuję serdecznie za komentarz i zainteresowanie, zwłaszcza że sama o tym opowiadaniu już dawno zapomniałam.
Pozdrawiam! :D