wtorek, 12 sierpnia 2014

2. Dziwna noc

Wracała do domu na trzęsących się nogach. Ledwo mogła ustać i wspierała się na poręczy, żeby w ogóle wejść po schodach do mieszkania. Oczy się jej same zamykały, ze zmęczenia już nie widziała. Miała szczęście, że gdy wyszła ze szpitala, akurat nadjechał jej tramwaj i nie musiała długo czekać. Ludzi w nim także za dużo nie było, lecz mimo to jakiś chłopak ze sporych rozmiarów plecakiem na ramionach ustąpił jej miejsca, widząc, jak kurczowo trzyma się żółtej barierki, wyglądając przez okno i obserwując migające światła miasta. Parę minut później ten sam chłopak pomógł jej wysiąść, pytając z zaniepokojeniem, czy sama trafi do domu. Pomyślała wtedy, że jednak na świecie są jeszcze dobrzy ludzie, i podziękowała skinieniem głowy, twierdząc, że dojdzie do siebie bez większych problemów.
Doszła, ale z większymi problemami, więc odetchnęła z ulgą, kiedy udało jej się opanować drżenie rąk i trafić nieco już wyszczerbionym kluczem do zamka. Zakluczyła za sobą drzwi – jeszcze o tym pamiętała – rzuciła torbę niedbale na podłogę, ściągnęła buty oraz kurtkę i padła na łóżko tak jak stała. 
Śniło jej się, że trafiła do opustoszałego miasteczka. Właściwie to nawet nie tyle miasteczka, co wioski, składającej się z kilku zbudowanych na krzyż domostw o dachach ze słomy. Biegała wśród nich, usiłując znaleźć kogoś, kto powiedziałby jej, co się stało i gdzie się znalazła, nikogo jednak nigdzie nie było, domu stały puste, jakby ich mieszkańcy opuścili je w wielkim pośpiechu. W większości izb zostały jeszcze nawet resztki jedzenia.
Nagle powietrze zawibrowało, gdy rozległ się w nim czysty dźwięk dzwonu. Bił mocno, szybko, równo; miało się aż wrażenie, że również i ziemia drga w jego rytm. Chwilę później kobieta poczuła, że coś ociera się o jej nogi i spojrzała w dół. Znikąd przywędrował czarny kot o lśniących zielenią oczach oraz miękkim, aksamitnym futerku, które aż się prosiło o pogłaskanie – co też zresztą uczyniła. Przykucnęła, a kot wdrapał się na jej kolana i usadowił na nich wygodnie. Roześmiała się.
Uczucie niepokoju przeszyło jej ciało. Odruchowo spojrzała przed siebie, spinając się w oczekiwaniu na zagrożenie. Na drugim końcu ulicy dostrzegła sylwetkę samuraja ubranego w czarne kimono. Miał długie włosy zebrane w kucyk przewiązany czerwoną wstążką, który powiewał na wietrze. W jego dłoni tkwił miecz, a właściwie katana. Promienie słońca padające na klingę sprawiały, że lśniła. Oczy mężczyzny wydawały się dziwnie spokojne, nieruchome, jakby Weronika patrzyła nie na żywą istotę, lecz na manekin. Wtem jednak uniósł broń i skierował jej czubek w stronę przerażonej kobiety, choć stał w sporej odległości od niej i nie mógłby jej trafić jak w normalnym pojedynku. 
Zamiast tego z jego miecza nagle zaczęły się wydobywać kłęby czarnej mgły, która w postaci ciężkich macek spłynęła na ziemię, z wolna podpływając do Weroniki, która się przewróciła i zaczęła krzyczeć.
Obudziła się, gwałtownie siadając na łóżku. Odruchowo rozejrzała się dokoła, spodziewając się zobaczyć czarne macki, niczego takiego jednak w pokoju nie znalazła. Opadła z powrotem na poduszki, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Odgarnęła z niej splątane włosy. Spojrzała na budzik – dziewiąta rano. Wciąż była w ubraniach, nie zdążyła się przebrać po powrocie ze szpitala. Oddychała głęboko, usiłując się uspokoić. Resztki snu wyparowały, gdy tylko spojrzała przez okno, dopiero teraz zauważając, że wstał piękny dzień, a słońce wpadało nieproszone do pokoju. Nie miała jednak ochoty jeszcze wstawać, potrzebowała odpoczynku, więc zamknęła oczy, usiłując ponownie zasnąć. Potrzebowała tego. 
Tym razem nie przyśniło jej się już nic dziwnego, toteż przespała cały dzień. Wstała dopiero koło dziewiętnastej, wreszcie rześka i wypoczęta. Postanowiła nie iść do kliniki na noc, lecz dopiero następnego dnia rano, więc skorzystała z czasu wolnego i zabrała się za czytanie książki, którą już od dawna chciała skończyć, ale jakoś nie miała czasu. No i dzięki temu nie czuła się taka samotna w wielkim mieszkaniu o białych ścianach. Podjadała kupionego wczoraj melona i śmiała się z żartów bohatera książki. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała odpoczynku. 
Koło dwudziestej pierwszej zadzwoniła jej komórka. Odłożyła książkę i pustą miseczkę po melonach, spoglądając na wyświetlacz. Matka. Czego znowu chciała?
– Tak? – odebrała niechętnie. 
– Córeczko, jak dobrze, że odebrałaś! Stęskniłam się za tobą, wiesz? Chciałabym cię zobaczyć. – Usłyszała w słuchawce wesoły świergot. Właściwie to był wesoły chyba tylko dla jej matki, dla niej samej brzmiał obco. I sztucznie.
– Mamo, nie mam czasu – stwierdziła bezceremonialnie.
– Ale Weroniczko…
– Wybacz, ale ty nie miałaś dla mnie czasu przez trzydzieści lat mojego życia, więc ja chyba wyjątkowo mogę tym razem go nie mieć dla ciebie. 
– Znowu zaczynasz! – Przyjemny dla ucha głos zamienił się w syk. – Ja i twój ojciec wiele poświęciliśmy, żeby cię wychować…
– Nie. Nie wplątuj w to ojca… bo on jeden starał się coś zrobić. Był przy mnie, podczas gdy ty pędziłaś w pogoni za karierą, zapominając o bożym świecie. Chciałam matki, wiesz? Nie musiałam mieć wszystkiego do szczęścia. Wolałam nawet być biedniejsza, ale za to szczęśliwa ze swoją rodziną. Woleliśmy. Daniel też wolał. Wiesz przecież. Nie mówię ci nowych rzeczy.
– To nie tak…
– A jak? Jak mi wyjaśnisz brak zainteresowania własnym dzieckiem przez trzy dekady? I dlaczego właściwie teraz cię mój los tak obchodzi? Do Daniela się nie odezwiesz nawet słówkiem, ale do mnie już tak? Skąd ta nagła matczyna troska?
– Chcę to naprawić…
– Już za późno – przerwała jej brutalnie. – Głowa mnie boli. Nie chcę z tobą gadać. Przekaż tacie pozdrowienia. – Rozłączyła się, czując narastającą w niej złość.
Ruszyła do kuchni po proszki na ból głowy, przeklinając, na czym świat stoi, kiedy nieopatrznie uderzyła w przedpokoju stopą o szafkę na buty.
To trzeba mieć talent, pomyślała zrezygnowana, wchodząc do kuchni i wstawiając od razu wodę. Miała ochotę na gorącą herbatę, choć ten jeden raz chciała wypić coś porządnego zamiast truć się kawą.
Gotująca się w czajniku woda bulgotała leniwie, gdy Weronika wyciągała z szafki kubek ozdobiony rysunkiem Myszki Miki oraz torebkę miętowej herbaty. Korzystając z chwili czekania, rozejrzała się krytycznie po surowej kuchni.
Wyglądała na żywcem przeniesioną ze szpitala: białe, lśniące blaty, bez jednego okruszka, zastawione niewieloma naczyniami szafki, lodówka z kilkoma jogurtami, serem, masłem i przeterminowanymi jajkami. Na białym, aż za czystym stole pod równoległą ścianą stała patera z owocami – bananami oraz jabłkami – i jakiś notatnik. Żadnych zbędnych kwiatów, obrazów, porozrzucanych tu i ówdzie serwetek. Ład jak na sali operacyjnej; brakowało jedynie skalpela i chirurga w kitlu. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby nikt nie mieszkał tutaj na stale. Zresztą sama Weronika też się tak czuła, jakby była jedynie gościem, przejezdnym, który nie chce – nie może? – zakłócić zimnej harmonii tego miejsca.
Nalała wody do kubka i wróciła do sypialni. Usiadła po turecku na łóżku, chwytając komórkę i wybierając numer. Miała nadzieję, że jej brat jeszcze nie śpi. 
– Halo? Weronika?
– Cześć, nie przeszkadzam ci? – Odczuła niemałą ulgę, słysząc ciepły baryton Daniela.
– Nie, oczywiście, że nie. Co u ciebie?
– Matka do mnie dzwoniła.
– Po co? – Świetnie mogła sobie wyobrazić, jak jej brat marszczy brwi.
– No cóż, najwyraźniej się za mną stęskniła. Aż dziwne, że nie odezwała się do ciebie, tylko do mnie…
– No wiesz, nie była najlepszą matką na świecie. Wiecznie znikała, by pojawić się na sekundę. Tylko babcia… i tata. 
– Tak. Wiem. – Upiła łyk gorącej herbaty i odruchowo się skrzywiła, bo poparzyła sobie język.
– Nie przejmuj się.
– Nie przejmuję się.
– Hej, Weronika, może wpadniesz do nas jutro na kolację? Hanka się ucieszy, nie widziała cię od wieków, podobnie dzieciaki. Wiesz przecież, że cię uwielbiają.
– Jutro nie mogę. Pracuję. – Przygryzła wargi.
– Nie ma sprawy. Co powiesz w takim razie na sobotę? Tak o osiemnastej?
– Jasne, pasuje. 
– Słuchaj, muszę kończyć, dzieciaki się dopominają o bajkę na dobranoc. Do zobaczenia u nas w sobotę.
– Jasne, cześć, do zobaczenia.
Rozłączyła się i wpatrzyła w gasnący ekran telefonu. Po chwili, niespodziewanie dla siebie samej, wybuchnęła gorzkim śmiechem, który w mieszkaniu zabrzmiał dziwnie pusto i obco.

O, jak koszmarne jest moje życie.
_________________________________________________________

Wiem, że krótko. I wiem, że nawaliłam, nie mam jednak zbytnio głowy do zajmowania się Studium, toteż chciałam wrzucić chociaż tyle. Pracuję obecnie nad innym opowiadaniem, choć co prawda o zupełnie innej tematyce, jeszcze mam trochę spraw na głowie, mimo że są wakacje... Długo by się tłumaczyć.

Pozdrawiam ciepło, trzymajcie się, miłych wakacji i wszelkich wyjazdów ;)

2 komentarze:

  1. Podobał mi się ten rozdział.

    Jak matka nie interesowała się Weroniką przez ten cały czas to niech się nie dziwi, że nie jej córka nie chce z nią rozmawiać. Ciekawe dlaczego się Danielem nie interesuje jak Weroniką.
    Dobrze, że Weronika ma z bratem dobre relacje.

    Jestem ciekawa co będzie dalej.
    Życzę weny na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Świetnie się zaczyna :) Mam wrażenie, że Weronika będzie miała problemy psychiczne. W każdym razie czekam na ciąg dalszy, bo nie mogę się doczekać wyjaśnienia sprawy z jej matką i Danielem.
    Zapraszam też do siebie : dwie-dusze.blogspot.com
    Love, Lili <3

    OdpowiedzUsuń