W chwili, gdy piszę te słowa, ostatnie zdania Studium szaleństwa jeszcze nie zdążyły nawet okrzepnąć. Muszę
jednak to zrobić teraz, kiedy kłębi się we mnie tyle emocji, kiedy przychodzi
pora zakończenia tego, co zaczęło się ponad rok temu.
Pomysł na to opowiadanie przyszedł znienacka, jak wiele
innych. Tematyka szaleństwa i psychiatrii fascynowała mnie od zawsze, więc
uznałam, że to opowiadanie może być całkiem dobrym wyzwaniem. Jak się okazało –
faktycznie było to wyzwanie, nawet większe, niż przypuszczałam. Często traciłam
chęci na pisanie tego opowiadania, często o nim zapominałam i ostatecznie
siadałam do dokumentu tylko wtedy, kiedy nadchodziła Wena i po prostu czułam,
że muszę to napisać. Powiedzmy jednak, że Studium
nigdy nie było moim priorytetem i zazwyczaj nie zaprzątałam sobie głowy
pomysłami do niego. Czułam jednak, że nie darowałabym sobie, gdybym go nie
skończyła. Wlokłoby się ciągle za mną, nie pozwalało zacząć kolejnego
opowiadania – co niestety jest moim brzydkim nawykiem.
Historia w dużej mierze jest autentyczna, jak już zaznaczałam
to pod szóstym rozdziałem. Możliwość świadomego śnienia została potwierdzona
naukowo, zostało wypracowanych zresztą wiele technik, które pozwalały się
przenieść do świata fantazji. Ba, niektóre z nich sama wypróbowałam.
Przeniosłam też tutaj to, co przydarzyło się mi samej. Zasypianie Weroniki i
Patryka wyglądało dokładnie tak samo, jak moje. Moją kotwicą zawsze była
playlista specjalnie wyselekcjonowanych piosenek. W swoim pierwszym świadomym
śnie – choć do dzisiaj nie jestem pewna, czy nie były to po prostu wzrokowe
halucynacje, hipnagogi, które się często pojawiają przed wejściem do świadomego
snu – bawiłam się kieliszkiem w salonie podobnym do salonu Weroniki. Pomysł spodobał
mi się na tyle, że uznałam, że Weronika, koneserka wina, mogłaby też tego
spróbować.
Ponadto uwielbiam koty i samurajów. Zawsze pasjonowałam się
sztukami walki, sama trenowałam karate,
a za swoją ulubioną broń do dzisiaj uważam katanę.
Choć tak rzadko pisałam to opowiadanie, w jakimś stopniu się
do niego przywiązałam. Myślę jednak, że była to wspaniała przygoda i sama sporo
z niej wyniosłam – na przykład to, że nie nadaję się do pisania opowiadań o
podobnej tematyce! ;)
Nie pisałabym jednak kolejnych rozdziałów i nie dałabym rady
dociągnąć do samego końca, gdyby nie Wy. Chciałabym Wam wszystkim serdecznie
podziękować za każdy komentarz, który wielce radował moje serducho i sprawiał,
że nie mogłam tak po prostu porzucić Studium,
podziękować za każde wejście, za każde dodanie bloga do obserwowanych.
Szczególne podziękowania należą się Condawiramurs, która każdym słowem dodawała
mi otuchy, Alissie, która czytała wszystkie moje wypociny, a także
Legilimencji, bez której bez słowa porzuciłabym to opowiadanie już pół roku
temu. Dziękuję również wszystkim innym, każdej osobie, która przewinęła się bez
tego bloga – w końcu tworzyłam dla Was, jakkolwiek próbowałam sobie wmówić, że
tak nie jest.
Byłabym też wdzięczna za jakikolwiek odzew ze strony osób,
które czytały, lecz się nie odzywały – naprawdę, ucieszyłabym się, widząc choć
drobny komentarz: „Przeczytałam/em!”.
Dziękuję, że byliście ze mną przez ten czas.
(Do samego końca nie wierzyłam, że uda mi się napisać
ostatnie zdanie i postawić ostatnią kropkę na Studium.)
Nie tak całkiem żegnajcie,
bo można mnie nadal znaleźć tu:
Wasza Katja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz